Niemiecki producent samochodów premium postanowił przyspieszyć elektryfikację oferowanych przez siebie modeli, by finalnie oferować tylko elektryczne wersje napędu. Mimo nienajlepszych wyników sprzedażowych za 2020 rok i problemów z dostępnością niektórych podzespołów, marka upatruje zysk w elektromobilności.
Ostatnie oświadczenia Mercedesa nie są wielkim zaskoczeniem. Producent ogłosił, że spodziewa się lepszych wskaźników sprzedażowych w 2021 roku oraz przyspiesza elektryfikację aut. Więcej emocji wzbudziłoby zaprzeczenie obrania tej ścieżki. Mimo „wielkich” haseł o elektromobilności, podobnie jak inni producenci, również w tym przypadku nie padła konkretna data, kiedy z oferty znikną pojazdy wyposażone w silniki spalinowe. – Chcemy przyspieszyć elektryfikację naszego portfolio produktów. Naszym celem jest szybsze osiągnięcie tego celu – powiedział dyrektor generalny Ola Kallenius.
W pewnym sensie jest to kontynuacja planu z 2019 roku, kiedy to ogłoszono, że do 2030 roku ponad połowa rejestrowanych aut będzie hybrydowa (w odmianach plug-in) lub elektryczna. Aktualna deklaracja wskazuje, że proces ten będzie przebiegał nieco szybciej. Na spotkaniu (on-line) z inwestorami, Kallenius pytany o brak przedstawienia zaktualizowanych planów, bronił się mówiąc, że wiele będzie zależało od wielu czynników, w tym dostępności infrastruktury ładowania.
Zgodnie z zapewnieniami dyrektora generalnego Daimlera, przeprojektowane zostaną dwa z najstarszych niemieckich zakładów – Untertuerkheim (fot.) i Berlin-Marienfelde oraz przekwalifikowani zostaną producenci komponentów i części, zarówno do samochodów elektrycznych, jak i tych konwencjonalnych.
Elektryfikacja przyspiesza
Potwierdzeniem przyspieszenia prac nad elektryfikacją było wcielenie do floty w lutym br. kolejnego auta w pełni elektrycznego – EQA. Jest to miejski crossover, zbudowany na pierwowzorze, czyli GLA. Teraz trwają intensywne prace przygotowawcze limuzyny EQS, która swoją premierę będzie miała już za kilka dni, a konkretnie 15 kwietnia. Jest to szczególnie ważny model dla producenta ze Stuttgartu, gdyż będzie pierwszym modelem zbudowanym na zupełnie nowej platformie, dedykowanej autom EV. Dzięki nowej technologii oraz dużemu pakietowi akumulatorów, auto ma pokonać bez ładowania nawet 770 km (478 mil) na jednym ładowaniu, a po 15 minutach od podłączenia do sieci ma móc przejechać 300 km – tak przynajmniej zapewnia producent. Jeżeli tak się stanie to może się okazać, że na rynku pojawił się nowy król „elektryków”. Kolejnymi modelami, które mają ujrzeć światło dzienne jeszcze w tym roku, będą EQB oraz EQE.
Plany Daimlera nie zaskakują, gdy popatrzy się na konkurencję. BMW ogłosiło, że do 2030 roku co najmniej 50 proc. sprzedaży będą stanowiły auta o zerowej emisji. Volvo z kolei zapowiedziało, że do 2030 roku jego oferta modelowa będzie w pełni elektryczna. Podobne zapewnienia wyraził Ford dla europejskiego rynku oraz Bentley i Jaguar.
Ważne Chiny
W powiększaniu floty pojazdów zelektryfikowanych, w tym zwłaszcza w pełni elektrycznych, firmy upatrują cel spełnienia restrykcyjnych norm emisji substancji szkodliwych spalin w Europie oraz Chinach. Ten drugi rynek jest nader ważny. W końcu to dzięki niemu Daimler odbudował swoje przychody w 2020 roku, kiedy na Starym Kontynencie sprzedaż aut dosłownie topniała z miesiąca na miesiąc. Teraz nastał czas poszukiwania nie tylko nowych przychodów, ale też komponentów. Przez brak chipów odpowiedzialnych m.in. za zarządzanie zużyciem paliwa czy hamowania awaryjnego, trudno jest utrzymać ciągłość produkcji.
“Covidowe” czasy mocno uderzyły w producentów pojazdów. Europejski rynek nadal nie może wrócić do formy sprzed pandemii. Zgodnie z ostatnimi analizami, luty 2021 roku zakończył się z 20 proc. stratą w stosunku do tego samego miesiąca rok wcześniej. Dopiero teraz Jato Dynamics przewiduje lepsze wyniki rejestracji aut w Europie. Jest to nawet uzasadnione, gdyż w marcu zeszłego roku zaczęto wprowadzać lockdown-y, a dealerzy zostali zmuszeni do zamknięcia swoich interesów.
Ukryty cel
W zapowiedziach Daimlera jest też ukryty cel. Zgodnie z giełdowymi doniesieniami, koncern chce wprowadzić na giełdę swoje jednostki produkujące samochody ciężarowe – Daimler Trucks. Ma to nastąpić jeszcze w tym roku. Oficjalny komunikat o tej decyzji został podany w lutym br. Wszystko po to, aby zwiększyć swoją atrakcyjność w oczach inwestorów, którzy mają upatrywać Mercedesa jako firmę skoncentrowaną na produkcji aut elektrycznych i luksusowych samochodów ale też stawiającą na transport ciężki i innowacyjne rozwiązania w zakresie napędów alternatywnych w tym segmencie.
Warto też wspomnieć, że rynek pojazdów ciężkich również zaczyna wchodzić w erę transformacji. Producenci intensywnie pracują nad elektrycznymi i wodorowymi rozwiązaniami napędu do transportu ciężkiego. Co więcej, potencjalni odbiorcy tego typu pojazdów są nimi coraz częściej zainteresowani. Potencjał tego sektora wydaje się być jeszcze większy niż w przypadku aut osobowych. Choć swoją liczbą jest to mniejszy rynek, ale o wiele ważniejszy dla państw, w tym zwłaszcza Polski, gdzie transport międzynarodowy traktuje się jako czwarty filar gospodarki, przynoszący pokaźne dochody do PKB.
Z kolei, jeżeli udałoby się marce zachęcić większą grupę odbiorców do aut elektrycznych (duży potencjał drzemie we wspomnianym modelu EQS), to wejście na giełdę największego na świecie producenta ciężarówek i autobusów, może okazać się wielkim sukcesem. Choć auta osobowe i ciężarowe są odrębnymi działami Mercedesa to oczywistym jest, że wspólnie pracują na wizerunek i powodzenie marki.
Maciej Gis