Ford dokonał cudu i stworzył genialny samochód z napędem elektrycznym. Nowy Mustang Mach-E to pojazd, który wyznacza nowy trend i co ważne nie nadszarpuje imienia trwającej od dekad legendy. Teraz do jego oferty dołącza odmiana GT, która ma mieć jeszcze więcej wspólnego ze sportem i przyjemnością z jazdy. Czy tak jest?
Elektryczny Mustang od samego początku budził wiele emocji. Fani modelu byli w pewnym stopniu oburzeni faktem, że zrywa się z 5-litrową benzynową tradycją na rzecz elektrycznych silników, a co gorsza zupełnie nowego nadwozia. Sam nie byłem skory by zaakceptować taką drastyczną zmianę. Postanowiłem jednak dać Fordowi szansę, który przecież ma doświadczenie w budowaniu samochodów, czego przykładem mogą być właśnie legendarny Mustang, Puma ST, Focus RS czy nadal ciepło przeze mnie wspominana Fiesta ST.
Skrojony na miarę
Tak wyruszyłem na spotkanie z najmocniejszą odmianą elektrycznego Mustanga. Już na wstępnie wzbudził on u mnie sympatię swoim kolorem. „Smerfny” lakier wywołuje gigantyczne zainteresowanie i co ważne pasuje do tego „SUVowatego” nadwozia. Czarne dodatki oraz dedykowane alufelgi stanowią kompletny obraz. Nawet tunerzy w tej konfiguracji nie mieliby dużego pola do popisu. Z każdej strony auto prezentuje się dobrze. Nawet nawiązujące do klasycznego Mustanga reflektory tylne, wkomponowane w garbaty tył dodają mu uroku. Oczywiście nie da się pominąć klasycznych, amerykańskich elementów, jak światła odblaskowe w zderzakach, czy wbudowany dotykowy panel w słupku „B”, od strony kierowcy, z możliwością wpisania kodu do auta.
Najlepsze od lat
We wnętrzu również duże zaskoczenie. Auto zostało wykonane z dużą precyzją. Również użyte do wykończenia materiały nie budzą zastrzeżeń, może poza dolną częścią boczków drzwi, która jest plastikowa. Słowo uznania należy się też fotelom, które jak na Forda są ultra wygodne, a dodatkowe trzymanie na wysokości barków przydatne podczas dynamicznej jazdy.
Oczywiście głównym elementem wnętrza jest centralny, pionowy wyświetlacz, który już na pierwszy rzut oka przypomina ten z Tesli. Różnica polega jednak na tym, że tutaj jest fizyczne pokrętło od głośności, a sama obsługa całego systemu SYNC 4.0 jest o wiele prostsza i bardziej intuicyjna. Nie oznacza to jednak, że jest prosta jak przysłowiowa budowa cepa. Menu i ustawienia liczą wiele pozycji, które trzeba na spokojnie przeanalizować, by móc wszystko ustawić pod siebie.
To za co natomiast Forda trzeba pochwalić to przeniesienie podstawowych informacji, jak stan naładowania akumulatora, zasięg czy prędkość jazdy na dodatkowy wyświetlacz przed kolumną kierownicy. Dzięki temu kierowca nie odrywa wzroku aż tak bardzo, jak to ma miejsce u amerykańskiego konkurenta rodem z Kalifornii.
Mocy mu dostatek
Układ napędowy auta składa się z dwóch silników elektrycznych umieszczonych na obu osiach – przez co pojazd ma napęd na cztery koła AWD – o łącznej imponującej mocy 487-koni mechanicznych i 870 Nm maksymalnego momentu obrotowego. To wystarcza, by pierwszą setkę osiągnąć w zaledwie 3,7 sekundy i maksymalnie rozpędzić się do ponad 200 km/h. Co więcej mimo masy (ponad 2,2 tony), samochód dobrze trzyma się drogi, a układ kierowniczy oddaje zdecydowaną większość z zachowania pojazdu. Mówiąc o doznaniach warto dodać, że Mustang Mach-E GT ma do wyboru trzy tryby jazdy: Whisper, Active oraz Untamed. Ten ostatni wyciska z samochodu siódme poty i daje możliwości odpalenia dźwięku V8-ki. Choć jest to dodatek, to dla fanów klasycznej motoryzacji jest bardzo przyjemny w brzmieniu. Co więcej, teoretycznie istnieje opcja włączenia trybu Untamed Plus, który dedykowany jest wyłącznie na tory wyścigowe. Jednak w aucie testowym była to opcja niedostępna.
Komfort i spokój
Pozostając jeszcze na chwilę przy parametrach jezdnych, warto zaznaczyć, że układ AWD nieco więcej mocy oddaje na tył. Dzięki temu przy dynamicznie branych zakrętach można nieco nadrzucić tyłem. Jest też fizyczny przycisk od wyłączenia kontroli trakcji. Jednak nie dajcie się zwieść on tylko opóźnia jego aktywacje, a nie całkowicie dezaktywuje. Tym samym fani driftu będą mieli lekki niedosyt.
Jednak ten Mustang to nie tylko sport, ale też komfort. Zastosowanie adaptacyjnego zestawu MagneRide z 20-calowymi kołami okazuje się zaskakująco wygodne, zwłaszcza przy codziennym użytkowaniu. Sprawnie wybierane są nawet największe nierówności – takie jak w tunelu pod warszawskim Ursynowem – mimo że odbywa się to w sprężysty sposób, choć bez uszczerbku dla samopoczucia pasażerów. Tak też skonstruowany jest układ napędowy. Choć oddaje on wiele to zdecydowanie więcej wymaga się od niego w momencie, kiedy na logo pojawia się Mustang. Można więc jasno stwierdzić, że jak na „SUVowate” nadwozie oraz masę 2273 kilogramów, to jego praca jest zadawalająca, jednak w przypadku sportu pozostawia nieco do życzenia.
Duża moc, duże zużycie
Jak przystało na elektryka nie można pominąć kwestii zużycia energii. Przy spokojniej jeździe zamiejskiej (mały ruch) do 100 km/h udało się osiągnąć zużycie na poziomie 17 kWh/100 km. Przy prędkościach do 130 km/h wynik ten podskoczył do 24-25 kWh/100 km. Jednak dynamiczna jazda bez problemu wywinduje ten rezultat w okolice 29-31 kWh/100 km. Nie są to małe wartości, ale biorąc pod uwagę moc tego samochodu, nie są też złe. Realnie pozwalają pokonać na 98 kWh akumulatorze (88 kWh netto) około 300 km w zimowych warunkach zamiejskich (deklarowany zasięg 490 km). Trzeba jednak pamiętać, by uaktywnić funkcję aktywnego pedału przyspieszania, wtedy najwięcej skorzystamy na rekuperacji. Warto też dodać, że przy tak dużej baterii lepiej wyposażyć się w domowego Wallboxa, który podbije moc ładowania przynajmniej do 10 kW. Wtedy jest szansa, że realnie będzie można podładować samochód o kilkadziesiąt procent (a nie o parę procent) w zakładane 6-8 godzin,.
Pojemny i bogato wyposażony
Mustang Mach-E, którego długość to 4743 mm, a rozstaw osi – 2984 mm, stał się nad wyraz praktyczny. We wnętrzu oferuje naprawdę dużo przestrzeni, a bagażnik tylny ma objętość 402-litrów. Z kolei przedni dodaje do tego kolejne 82-litry z możliwością odprowadzenia wody. Ponadto auto w odmianie GT otrzymało bogate wyposażenie standardowe. W jego skład wchodzą m.in. 20-calowe felgi, adaptacyjne reflektory LED, adaptacyjne zawieszenie MagneRide, system kamer 360 stopni, adaptacyjny tempomat czy audio Bang&Olufsen, które Ford określa mianem premium. Niestety w moim odczuciu to audio raczej aspiruje do topowej klasy, niż nią jest faktycznie.
Zmarnowany potencjał
Ford stworzył genialny samochód, który w odmianie GT dosłownie jest w stanie zrywać asfalt podczas ruszania. Jednak w tym szale trzeba poruszyć jedną z podstawowych kwestii „po co?”. Mustang Mach-E to tak naprawdę niżej zawieszony SUV o dużej masie. Nie będzie to samochód pierwszego, a nawet drugiego lub trzeciego wyboru, by ścigać się nim na torach. W trasie natomiast nie jesteśmy w stanie wykorzystać tej gigantycznej mocy, gdyż szybko zabraknie nam prądu. Tym samym na długich dystansach i tak nie przekroczymy 100-120 km/h, jeżeli oczywiście chcemy dojechać do celu, a nie stanąć w polu. Z kolei w mieście ten potencjał również nie znajdzie zastosowania. Szybkie ruszenie ze świateł może skończyć się utratą prawa jazdy w mniej niż 4 sekundy. Na biegunie przeciwnym są genialne zaciski Brembo, które kierowcę bez zapiętych pasów mogą wysadzić z auta przez przednią szybę.
Podstawowy wariant wygrywa
W efekcie można podsumować to tak, że za minimum 342 tysiące złotych dostajemy dobrego elektryka o mocy 487 KM, w bardzo dobrym wyposażeniu. I w tym jest największy problem. Choć ma on całkiem pokaźną nutkę sportu, to i tak najbardziej korzysta się z pojemnego bagażnika przedniego na codzienne zakupy i przyjemności obcowania z niebieskim lakierem, który jak dla mnie jest strzałem w dziesiątkę. W końcu na parkingu pod sklepem trudno go nie zauważyć. Jednak jak miałbym wybierać to skusiłbym się na podstawowy wariant. Zapewni dobre osiągi, a przynajmniej będzie można skorzystać z niego bardziej niż ze wspomnianych 487-koni, które w realnym świecie będą po prostu leniwie paść się na elektrycznym pastwisku.
Maciej Gis