Testy nie zawsze są miarodajnym źródłem wiedzy. ORPA.PL zwróciła się do właściciela auta elektrycznego, który pokonał tysiące kilometrów za „kółkiem”, by podzielił się doświadczeniami i przemyśleniami na temat m.in. eksploatacji i funkcjonalności bezemisyjnego pojazdu podczas codziennego użytkowania. O realiach życia z autem na prąd i o tym czy jesteśmy gotowi na przesiadkę do aut czysto elektrycznych rozmawiamy z Markiem Krygierem, właścicielem Nissana Leaf.
ORPA.PL: Zacznijmy od podstawowego pytania. Jak długo eksploatuje Pan samochód elektryczny i czy to jest pierwszy samochód w rodzinie, którym na co dzień Pan podróżuje?
Marek Krygier: Samochód mam już prawie dwa lata. Kupiłem go we wrześniu 2019 roku i cały czas aktywnie go użytkuję pokonując kolejne kilometry. W swojej „flocie” posiadam dwa samochody. Jednak elektryczny zawsze jest dla mnie pierwszym wyborem, jeżeli chodzi o wszelkiego typu wyjazdy. Na przykład w weekendy tylko i wyłącznie użytkuję auto elektryczne, drugim jeżdżę znacznie rzadziej i tylko na dłuższych dystansach.
Czy po zakupie miał Pan jakieś problemy choćby z jego ładowaniem?
Na początku uważałem, że auto hybrydowe będzie dla mnie lepszym wyborem. Ale po 3 latach użytkowania uznałem, że hybryda nie ma sensu, a w moim przypadku najlepszą opcją będzie samochód elektryczny. Wiedziałem, że docelowo będę ładował auto z domu, choć dodatkowym argumentem był fakt, że na parkingu pobliskiej sieci handlowej znajduje się darmowy punkt ładowania (przynajmniej jeszcze wtedy był). Przekalkulowałem także dzienne i tygodniowe przebiegi. Uznałem, że samochód z zasięgiem dwustu kilometrów praktycznie spełnia moje oczekiwania. Nie bez znaczenia było także to, że jestem fanem nowinek motoryzacyjnych oraz to, że to ekologiczny napęd. Wszystko to sprawiło, że stałem się właścicielem pojazdu elektrycznego.
Ile kilometrów zrobił Pan tym samochodem do tej pory?
Chciałem zrobić więcej, ale pandemia spowodowała, że zakładany roczny przebieg na poziomie 20 000 km/rok obniżył się do 15 000 km w półtora roku. Z racji wykonywania obowiązków w ramach pracy zdalnej, nie było potrzeby pokonywania dodatkowych dystansów.
Czy z Pana perspektywy, w Polsce samochód elektryczny ma sens? Uwzględniając oczywiście wszystkie uwarunkowania, jak cena zakupu, sieć ładowania, etc.?
Jeżeli nie miałbym możliwości ładowania auta w domu, to na ten moment nie zdecydowałbym się na zakup. Jest to zbyt problematyczne. Po pierwsze logistyka zaczyna być skomplikowana. Po drugie cena zakupu – w tym przypadku nie ma rewelacji. Dla mnie i mojej żony jednym z ważniejszych argumentów były wprowadzone korzyści z auta na prąd –jazda po buspasach.
Mieszkamy na Starych Włochach. Żona pracuje w centrum. Po drodze z pracy odbiera córkę z Bemowa. Wychodząc z pracy o godz. 16.00 i jadąc samochodem spalinowym w szkole była o 17.15. Czasami nauczycielki specjalnie na nią czekały, bo placówka pracuje do godziny 17-tej. Jeżdżąc samochodem elektrycznym oszczędzała przynajmniej 30 minut. To ogromna ilości czasu, a spędzone pół godziny więcej z dzieckiem codziennie jest dla mnie bezcenne.
Drugą zaletą są dla mnie koszty parkowania. W centrum można zaparkować tylko w Strefie Płatnego Parkowania Niestrzeżonego (SPPN). Mimo opłat, które w ostatnim czasie zostały podniesione, nadal jest problemem ze znalezieniem wolnych miejsc, co oznacza wielominutowe i nerwowe poszukiwania. Auta elektryczne nie płacą za postój, więc żona mogła parkować w centrum w dowolnym, przeznaczonym do tego miejscu, nie martwiąc się o koszty.
A czy uważa Pan, że te samochody nadają się na dłuższe trasy? To jest przecież samochód miejski, ale niektórzy wykorzystują je do innych celów, próbują nimi jeździć w trasie.
Wyjechałem kilka razy, ale to były trasy rekreacyjne, więc nie było presji czasu. Dalej jeździłem raczej z czystej ciekawości. Gdybym był kierowcą zawodowym i musiał być w konkretnych miejscach o określonej porze, to bym się nie zdecydował na elektryka, bo jednak jest to pewnego rodzaju loteria. Po pierwsze muszę szukać ładowarki, np. w drodze na Mazury w galerii w Łomży. Zawsze jest niepewności, że tamtejsza ładowarka nie działa lub jest akurat zajęta, a ja mam zasięg już tylko 20 km, a innej ładowarki nie ma. Sytuacja nie do pozazdroszczenia.
Kolejną kwestią jest prędkość przemieszczania się. Elektrykiem muszę poruszać się z prędkością maksymalną 100 km/h, bo jeżeli jadę 120 km/h, to zasięg spada o połowę. Jeśli zaś jadę wspomnianą „stówą”, to zasięg jest taki, jak powinien być. Tutaj pojawia się największy problem. Proszę mi wskazać osobę, która w trasie porusza się 90 km/h. Nikt. Dla kogoś kto lubi wolną i przepisową jazdę, to znakomity środek transportu. Dla osoby szukającej wrażeń z tytułu rozwijanych prędkości, już niekoniecznie. Osobiście wolę jeździć samochodem elektrycznym po mieście, bo nie mam presji ścigania się z innymi.
To jaką najdłuższą trasę Pan pokonał tym samochodem?
To była droga na Mazury: 500-600 km.
Czy zauważa Pan, że nasza infrastruktura pod względem samochodów elektrycznych i ich ładowania się rozwija, czy jest to raczej taka mrzonka, która jest promowana?
Zdecydowana mrzonka, a opowieści o liczbie i dostępności ładowarek to raczej śmiech. Przykład? Orlen i jego 200 złotowa kaucja za każdorazową próbę ładowania. Przykład – podłączam się raz do ładowarki i pojawia się błąd. Oznacza to, że kaucja została pobrana. Podłączam się drugi raz, tym razem bez problemu, ale kaucja pobierana jest po raz kolejny, to już razem 400 zł! Na ich usprawiedliwienie można jedynie powiedzieć, że dopiero zaczynają ten biznes.
Trudne początki w Polsce miał także gaz LPG. Ludzie zakładają instalacje, bo chcą zaoszczędzić. Tak samo jest z pojazdami elektrycznymi. Ludzie chcą zaoszczędzić i chcą być eko. Być może popularyzację przyspieszy projekt współdzielenia się domowymi ładowarkami. To ciekawe rozwiązanie, które może tymczasowo wypełnić rynkową niszę, ale wszystko w rękach rządu i jego wsparcia dla rozwoju infrastruktury.
Wspomniał Pan o PlugShare. Czy dla Pana taka aplikacja jest użyteczna?
To najlepsza obecnie aplikacja z mapą ładowarek oraz aktualnymi danymi, ale nie można mieć do niej 100 proc. zaufania. Tak, jak już wspomniałem, problemy z ładowaniem są i to duże. Tu warto przytoczyć przykład Tesli, która dzięki wbudowanemu oprogramowaniu potrafi zoptymalizować trasę pojazdu tak, by kierowca mógł się bezpiecznie naładować. Ja muszę sam planować. Zresztą nie tylko ja. Pani z Norwegii, o której przeczytałem na jednym z forów, postanowiła przyjechać swoim Nissanem Leaf biznesowo do Polski. O ile dojazd do promu był bezproblemowy, o tyle z promu do miejsca docelowego w Polsce jechała przez dwa dni.
Można zaryzykować stwierdzenie, że Polsce elektromobilność to krok wstecz, jeśli chodzi o czas przemieszczania się między miastami. Zgodzi się Pan ze mną?
Tak i to ogromny. Mimo że jeździmy wolniej, czyli bezpieczniej, to jednak ktoś, kto porusza się autem z prędkościami autostradowymi, po czym przesiada się do auta elektrycznego, gdzie rozsądna prędkość na drodze szybkiego ruchu to 100 km/h, odczuje różnicę. Minusem jest oczywiście czas ładowania takiego pojazdu w długiej podróży – pół godziny lub nawet godzina! Dlatego w mojej ocenie – na razie – samochód elektryczny należy nazwać fanaberią w tym zakresie, natomiast do miasta to powinien być pierwszym wyborem.
Przechodząc dalej. Czy mógłby Pan powiedzieć coś o kosztach? Dużo jest mitów na ten temat. Jak wyglądają rachunek ładowania i serwisowania takiego samochodu w Pana przypadku?
Przede wszystkim zakup jest znacznie droższy, ale to jest pewna inwestycja. Mój Nissan Leaf kosztował 70 tys. zł – dwuletni z przebiegiem 30 tys. km. Za 70 tys. można na pewno kupić ciekawszy samochód, bo ten model jest tak brzydki, że aż ładny. Za te pieniądze mógłbym przecież nabyć np. używaną skodę Octavię lub Passata. Ale kupując elektryka otrzymujemy dodatkową wartość. Dla jednych to ekologia, dla drugich styl i moda, dla jeszcze innych kalkulacja ekonomiczna. Ja na przykład wydałem na ładowanie 800 zł przez sześć miesięcy eksploatacji. Mój Nissan zużywa ok. 14 kWh/100 km, więc wychodzi jakieś 8 zł na 100 km, w zimie 10 zł. Poprzednio poruszałem się hybrydowym Lexusem, który zużywał średnio 6-7 litrów benzyny na 100 km – koszt: 40 zł na 100 km.
Mimo, że różnice w kosztach zużycia paliwa i energii nie są jakieś drastyczne, to mocno się uwydatniają przy serwisie. Przegląd mojego auta w autoryzowanym punkcie w Warszawie przy przebiegu 40 tys. km wyniósł 1300 zł, wliczając w to czyszczenie klimatyzacji i wymianę płynu hamulcowego. Wydaje mi się, że przy typowym aucie spalinowym zapłaciłbym ok 2500 zł, choć wiadomo, że w tym przypadku lista czynności serwisowych jest dłuższa. Jeśli więc uwzględnimy te oszczędności w późniejszej eksploatacji, to zakup szybciej się zwróci.
Czy na przestrzeni użytkowania zauważył Pan spadek degradacji/pojemności akumulatorów, ponieważ ten samochód ma już kilka lat?
Nie, nie zauważyłem. W mojej ocenie jest to kolejny mit. Moje auto po przejechaniu ponad 40 tys. km w dalszym ciągu wyświetla stan baterii na poziomie 100 proc. Zapewne za jakiś czas sprawność baterii spadnie kilka procent i zasięg wówczas spadnie o kilka-kilkanaście kilometrów, ale moim zdaniem nie ma to znaczenia i do tego parametru nie przykładam większej wagi. Bateria posiada gwarancję 8 lat, więc nawet jeśli będę użytkował ten samochód przez kolejne 4 lata i bateria straci 15-20% sprawności to wciąż będę mógł przejechać 140-150km. Jeśli ktoś zamierza zakupić samochód elektryczny starszy niż kilka lat to powinien sprawdzić aktualny stan baterii, dużo zależy od poprzedniego użytkownika. To tez oczywiście kwestia ceny zakupu.
Co by Pan sugerował, by przyspieszyć rozwój tego sektora?
Na pewno nie szedłbym w stronę zwiększania zasięgu, np. do 600 czy 1000 km. To samo tyczy się tematu ładowania w przysłowiowe 5 minut. To zły kierunek rozwoju, ponieważ dla wielu użytkowników to pewna blokada i nieważne czy auto będzie oferować 500-1000 kilometrowy zasięg, bo to wciąż będzie „mało”. Zwróćmy uwagę, że zdecydowana większość kierowców pokonuje codziennie dystans 20 – 50 km. Tych jeżdżących regularnie w długie trasy jest znacznie mniej. Powinniśmy iść zatem w kierunku zachęt, benefitów dla potencjalnych nabywców i późniejszych użytkowników aut elektrycznych w mieście. Jako przykład posłużę się moją firmą, w której mam dwie skody Octavie oraz elektrycznego Leafa. Ktoś może zadać pytanie, które auto jest lepsze? Jeśli chodzi o benefity podatkowe, to one się niczym nie różnią. Gdyby można było odliczyć cały VAT od samochodu elektrycznego lub posiadać inne, wymierne wsparcie finansowe, to sprzedaż takich pojazdów znacznie przyspieszyłaby, głównie wśród firm i osób, które nie wymagają aut z dużym zasięgiem. W mojej ocenie na ten moment samochody elektryczne kupują ludzie bogaci, którzy mają taką fanaberię lub entuzjaści elektryków. Osoby z budżetem 30-40 tys. zł wolą kupić np. VW Passata, który ma odpowiedni zasięg i wyższe ciągle walory użytkowe.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał: Maciej Gis